Autor |
Wiadomość |
Wiśnia
BIZANTYJCZYK
Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 157 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mroooook...
|
Wysłany:
Wto 22:15, 16 Maj 2006 |
|
Jak sama nazwa wskazuje Na początek coś bardzo buntowniczego. Enjoy.
"New world disorder"
Nowy Jork śmierdział dziś wyjątkowo paskudnie. Po ulicach łazili obszczani pijacy, a wszelkie dziwki, męskie i damskie spokojnie wykonywały swój zawód. Dla Mariela już to nie przeszkadzało. Kiedyś, kiedy świat przemieniał się, był tym zszokowany. Kiedy partia komunistyczna przegrała wybory, i siłą przejęła władze wszystko się zmieniło. Wprowadzono ustawy pozwalające klonować ludzi i eksperymentować na ludzkich genach. To wprowadziło monopol na wstawianie sobie mechanicznych części ciała. Na początku miało to zdawałoby się niegroźną formę, coś jak piercing, np. wstawianie sobie migającej diody w ucho, czy coś w tym rodzaju. Genetyka jednak wystrzeliła do przodu z siłą rakiety. W chwili obecnej, można już było stworzyć normalnego, mechanicznego człowieka, jedynie z ludzkiego mózgu, oraz oczywiście cyberszkieletu. Panował styl na wstawianie sobie całych mechanicznych części, np. nóg czy rąk, a najbogatsi mogli sobie pozwolić na części, które w dotyku i w wyglądzie były identyczne z prawdziwymi. To wszystko sprawiało, że prawdziwe ludzkie części były bardzo cenne, więc ludzie sprzedawali je, lub wymieniali na mechaniczne, za co również dostawali pieniądze. Najgorsze było to, że to wszystko było jak najbardziej legalne. Mariel był wówczas pełnym energii dwudziestolatkiem, studiował na uniwersytecie muzykę. Uwielbiał kiedyś grać na gitarze elektrycznej. Mówiono nawet, że ma zadatki do bycia najlepszym na świecie. Na prawdę miał do tego talent, kochał ciężkie granie i poza nim nie widział świata. Jednak zburzono uniwersytet. Komuna nie pozwalała mieć zwykłym ludziom wyższego wykształcenia. Mariel został sam ze swoimi zniszczonymi planami. Miał tylko swoje małe mieszkanie na przedmieściach, gitarę i siebie. Frustracja go ogarniała. Postanowił nigdy nie dostosować się do otaczającego go świata i być buntownikiem. Postanowił pluć władzy w twarz przy każdej okazji. Kiedy miał lat 25 zamienił swoje ręce na mechaniczne, które jednak na mechaniczne nie wyglądały, ponieważ miały specjalną skóropodobną powłokę. Mariel musiał jednak sprzedać swój największy skarb- gitarę, która była bardzo porządanym towarem. Stary, niezniszczalny Gibson Les Paul. Taki sam na jakim kiedys grał Kirk Hammet. Nowe Ręce miały służyć Marielowi do zemsty. Miały dać mu potrzebną siłe, aby wyjść z twarzą z tego całego gówna. Miał on dużo siły, gdyż kiedyś dużo boksował, myślał nawet o przejściu na zawodostwo, ale to nie wystarczało. Musiał mieć narzędzie zemsty, którym chciał uczynić właśnie swoje ręce. Mariel należał do gangu ludzi, którym komuna nie zrobiła takiego prania mózgu, jak innym. Nazywał się Sara. Gang nosił imię dziewczyny, którą Mariel kiedyś bardzo kochał. Miał on tu jednego największego przyjaciela- Paula. Paul jednak zniknął pewnego dnia po ataku na siedzibę Sary, kiedy to został na noc, żeby jeszcze trochę popracować. Paul bowiem był geniuszem w sprawach Genmechaniki. gdyż tak nazywała się nowa nauka, która zajmowała się właśnie zmianami ludzkiego ciała. To on zrobił Marielowi owe mechaniczne ręce. Mariel przysiągł sobie, że jeszcze kiedyś odnajdzie Paula, i zemści się na tych, którzy go porwali. Szedł ulicą. Kolorowe wystawy kłamały. Wrzeszczące twarze polityków zdawały się śmiać w twarz przechodniom, wygłaszając puste słowa i obietnice, których nigdy nie spełnią. Marielowi już nawet szkoda było śliny, żeby splunąć w ich stronę. Nie miał dla nich nawet tyle szacunku. Kiedyś pewnie złapał by bejzbola i zaczął napierdalać po szybach, ale dość miał dostawania policyjną pałką po głowie, co i tak nic by nie dało. Wolał mieć dla nich osobistą pogardę. Mariel szedł właśnie do siedziby "Sary", która była skrzętnie ukryta w piwnicy bloku jednego z członków. Miał do wyboru dwie drogi- przez miasto, dłuższą, ale bezpieczniejszą, oraz drugą- na skróty. Ta druga jednak była dosyć ryzykowna, gdyż przechodziła obok terytorium "Makiavellich", którzy znani byli ze swojej nietolerancji i ogólnej nienawiści do wszystkich, którą wiązali z brutalnością. Bardzo ściśle. Mariel postanowił zaryzykować. Skręcił w prawo w wąską uliczkę. Szedł spokojnie, nie było nikogo w pobliżu, aż zobaczył 6- osobową grupkę ludzi stojących przy ścianie i palącyh skręty. "Kurwa to pieprzeni Makiavelli. Co za pech, trzeba jakoś spokojnie przejść. Za dużo ich, a poza tym mogą mieć broń."- pomyślał Mariel. Wyprostował się więc i równym krokiem zaczął iść w ich stronę. Starał się nie przesadzać z tym prostowaniem, bo jeszcze pieprzeni psychole mogliby pomyśleć, że okazuje swoją wyższość. Kiedy się do nich zbliżył, dwóch zagrodziło mu drogę. Odezwał się:
-Przepraszam panowie, chciałbym przejść.- na co jeden z nich:
-Panowie? Panowie mogliby rozpierdolić ci czaszkę i zawiesić ją sobie nad kominkiem. Czego tu? To nasza dzielnica.- Mariel starał się zachować spokój i odpowiedział spokojnie.
-Szedłem tędy, bo mam bliżej do domu i śpieszy mi się trochę. Czy bylibyście łaskawi mnie przepuścić?
-A chcesz może mieć bliżej do piachu, co cwaniaczku?- odpowiedział ten sam, jednak przy tym wyciągając nóż i przystawiając Marielowi do gardła. Na to odezwał się drugi, który akurat trzymał blanta:
-Zostaw go, człowiek do domu się spieszy. Poza tym nie ma znaków żadnego gangu, jest czysty.
-No dobra, masz szczęście. Idź.- odpowiedział ten z nożem wyraźnie zawiedziony. Mariel odetchnął z ulgą w myślach i spokojnie ruszył. Nagle inny Makiavelli szybko odezwał się do niego:
-Czekaj! Pokaż co masz na ręku?- Mariel zamknął oczy. To była pieszczocha. Zapomniał zostawić jej w domu, czasem tylko nosił ją z sentymentu. Teraz miał przejebane. Nikt oprócz Sary nie nosił takich gadźetów. Mariel zamknął oczy. Skóra na jego rękach schowała się w głąb ramion, pozostawiając odkryte mechaniczne ręce. Jeden z Makiavelich krzyknął:
-To ten pieprzony Mariel! Szef Sary! Burt dawaj klamkę! Zajebać go!!!- Mariel szybko odwrócił się i uderzył trzymającego go za nadgarstek Makiavelego prosto w nos. Ten natychmiast zalał się krwią i upadł na ziemię. Długo jego nos nie odzyska sprawności. Mariel szybko znokautował dwóch następnych, zanim jeszcze zdążyli zareagować. Dwóch Makiavelich oddaliło się. Został jeszcze jeden, największy. Mariel uderzył go szybko sierpowym z jednej i drugiej ręki, jednak ten nie upadł, tylko zdzielił Mariela potężnym cepem w głowę. Mariel ogłuszony padł na ziemię. Wielkolud usiadł na nim i zaczął go bić po twarzy. Mariel dostał kilka bardzo mocnych ciosów, zanim zdążył się zasłonić i zrzucić w końcu osiłka z siebie. Twarz miał zalaną krwią. Wytarł ją rękawem, po czym usiadł na przeciwnika i zaczął go uderzeć z pięści i z łokci w twarz tak długo, aż ten zemdlał zalany krwią i z pękniętą czaszką. Mariel wstał oszołomiony i zobaczył tych samych dwóch Makiavelich, którzy wcześniej oddalili się. Jeden z nich trzymał w ręku pistolet wycelowany w Mariela. On tylko stanął w lekkim rozkroku, rozłożyć ręce, zamknął oczy i czekał. Rozległ się huk, biała fala w mózgu i kroki uciekających tchórzów. Upadł na ziemię. Myślał, że nie żyje, ale tak nie było, nie ważne jak bardzo by tego chciał. Nie chciał żyć. Chciał być już martwy, żeby nie musiał patrzeć na tą całą degradacje, która jest wszechobecna. Miał już dość buntowania się, nie mógł już dłużej stawiać oporu, ale nie mógł również złączyć się z systemem, wejść do machiny. Nie było już dla niego miejsca na tym świecie. Wstał. Miał mgłę przed oczami, ale ruszył. Szedł pokracznym, chwiejnym krokiem, aż wyszedł na ulicę. Ludzie tylko zerkali w jego stronę, przyspieszali kroku i udawali, że go nie widzą. Środkiem chodnika szła matka z dziewczynką, która podbiegła do Mariela wyciągając ku niemu rękę. Uśmiechnął się do niej ledwo wykrzywiając usta. Ona do niego też. Matka podbiaegła i szybko chwyciła ją za rękę ze słowami:
-Zostaw go! On śmierdzi i kradnie nie wolno go dotykać!- Chłopak ciągnął się po chodniku zostawiając za sobą ścieżke krwi. Wyszedł na ulicę i zatrzymał samochód, mówiąc przez szybę do kierowcy:
-Błagam... Niech pan mi pomoże... Wezwie karetkę czy co...
-Nie chcę mieć z tym nic wspólnego! Spierdalaj śmieciu, ty wyrzutku społeczeństwa!- po czym skręcił ostro w prawo i odjechał. Mariel stanął na środku ulicy i rozpostarł szeroko ręce. Chciał zostać przejechany. Nagle jakaś ręka chwyciła go za nadgarstek i pociągnęła silnie na chodnik. To byli policjanci. Dwa nasterydowane do granic możliwości cosie, które właśnie złapały Mariela. Wiedział, że nie ma szans. Spałują go na śmierć albo wpakują do celi, gdzie zdechnie z powodu utraty krwi. Dziś umrze. Wiedział to. Pomyślał, że nie ma już nic do stracenia. Schował skóropodobną powłokę, ostatkiem sił wstał i z całej siły uderzał w policjantów. Oni oszołomieni, nie byli jednak tacy silni, na jakich wyglądali. Upadli na ziemię z rozwalonymi nosami i z krwią lejącą się z ust. Mariel wiedział, że automatycznie podpisał na siebie wyrok, nikt nie zadzierał z policją. Będą go szukać, aż go znajdą. Ale Mariel miał to w dupie, chciał pozostawić coś z sibie na tej zdychającej planecie, ostatni raz splunąć władzy w twarz, zaśmiać się jej prosto w oczy. Wtoczył się w uliczkę i położył się obok śmietnika. Nie chciał jeszcze umrzeć, chciał zadać jeszcze jeden cios. Podniósł się i ruszyl w stronę bloku, w którym mieszkała jego była miłość- Sara. Może chociaż ona nie ma go doszczętnie w dupie. Zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu niska, szczupła blondynka z wielkimi niebieskimi oczami, lekko zadartym nosem i grzywką na czole. Na jego widok oczy się jej rozszeżyły i zakryłe sobie usta rękami. Mariel tylko uśmiechnął się i zemdlał na progu.
***
Obudził się z ogromnym bólem w lewym barku, leżący na kanapie z opatrunkiem. Czuł, że nie ma już kuli w ramieniu Słyszał głosy dobiegające zza ściany:
-Pojebało cię? Nie możemy go tu trzymać! Ściągnie na nas kłopoty! Wywalam go stąd! I nie próbuj mnie powstrzymać, bo pożałujesz!
-Nie rób tego! On zginie, nie możemy go wyrzucić!- nagle zaczęły dobiegać odgłosy szarpaniny, potem głośny plask, cichy szloch i szybkie kroki w stronę pokoju. Duży mężczyzna wpadł do środka, złapał półprzytomnego Mariela za koszulę i bez słowa wyrzucił za drzwi. Mariel uśmiechał się. Był w stanie dziwnego eteru, jakby nie czuł nic i nic go nie obchodziło. Wstał. Szedł spokojnym, lekko chwiejnym krokiem przed siebie. Słyszał szukające go patrole. Pewnie zaraz wyślą Psa, który z łatwością go wyczuje. Psy byli to komplentnie pozbawieni świadomości zmechanizowani ludzie, którym wymazano wspomnienia i zmuszono do pracy w policji. Wyglądali jak wielkie mechaniczne wilkołaki. Patrol zauważył go. Pies już biegł w jego stronę, a Mariel tylko rozłożył ręce i uśmiechał się. Pies udeżył w niego z ogromną siłą. Na pewno mu coś złamał. Przygniótł go do ziemi i popatrzył mu w twarz, recytując policyjną regułkę:
-Poddaj się, nie masz żadnych pra.. Mariel....w. Wszystko co powie...Zabij mnie...sz może by...to ja twój...ć urzyte przeciwko to...przyjaciel...bie. Nagle Mariel otrząsnął się. Te oczy. Były tylko jedna takie na świecie. Złote. Głębokie. Ten pies, to był Paul. Jego przyjaciel. Paul starał się wyrywać z narzuconej świadomości, co przychodziło mu z wielką trudnością. Udąło mu się wypowiedzieć kilka słów:
-Zabij mnie Mariel. Nie chce tak żyć, nie chce być Psem. ZABIJ MNIE!!!- Postać Psa przejmowała go i uderzała Mariela w brzuch i w twarz, który tylko pluł krwią na wszystkie strony. Paul odezwał się jeszcze raz.
-Dasz radę mnie zabić! Uaktywnij ręce! Puszczę cię na chwilę i przytrzymam Psa. Wtedy ty zaatakujesz. ZABIJ MNIE MARIEL!!!- Paul puścił Mariela i rozłożył ręce, czekając na atak. W jego oczach malowąła się radość i szczęście. W końcu odpocznie. Mariel nie ruszał się jednak. Patrzył się na Paula, który walczył z Psem w swojej świadomości. Oczy przyjaciela przybierały wyraz niedowierzania. Pies go powoli ogarniał. Zdążył jeszcez krzyknąć:
-TO OSTATNIA SZANSA!!! MARIEL ZABIJ MNIE!!!- Mariel uśmiechnął się przez krew , położył się i spojrzał w niebo. W piękne chmury, nieskalane ludzką ręką. Ręka psa opadła. Czaszka Mariela rozpadła się na kilkanaście części, kałuża krwi rozlała się a mózg leżał obok. Pies szybko wrzucił ciało do worka i wrócił do patrolu. Kałuża krwi wysychała powoli w ciepłym, letnim słońcu...
Mateusz "Wiśnia" Wiszniewski
AVE METAL |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|
Mattiah
Myślozbrodniarz
Dołączył: 05 Maj 2006
Posty: 66 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pięciolinia
|
Wysłany:
Wto 22:18, 16 Maj 2006 |
|
Przeczytałem już dawno i już wtedy mi się spodobało.
Lubię takie mroczne wizje przyszłości.
Opowiadanie jest bardzo dobre. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Wiśnia
BIZANTYJCZYK
Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 157 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mroooook...
|
Wysłany:
Nie 22:46, 06 Sie 2006 |
|
Anarchy
Jakub był młodym, świetnie zapowiadającym się muzykiem. Jego pasją była gitara basowa, grał na niej w zespole grającym muzykę alternatywną, inspirował się takimi basistami jak Flea, czy Les Claypool. Było wiele rzeczy, które odróżniały Jakuba od innych, między innymi długie do pasa dredy, czy też bardzo silne wspieranie federacji anarchistycznej. Słynął w swoim mieście z organizowania marszy antyrasistowskich i antyfaszystowskich. Był bardzo aktywnym członkiem federacji anarchistycznej. Uwielbiał to robić, uważał, że władza zasługuje na bojkot, nietolerancja była czymś, czego nienawidził.
Tomek bał się. Nie był może zbyt inteligentny, ale swój rozum miał. Wiedział, że podłączenie się do jakiejś grupy, zagwarantuje mu ochronę. Golenie głowy na łyso mu pasowało, szelki i glany też nie były takie złe, i te takie fajne patriotyczne hasła „Polska dla Polaków”, czy „Władza białej rasy”. No bo jaka inna rasa ma rządzić oprócz białej? Pytał się mamy, i mama też mówiła, że dobre to jest, i że żydzi to złodzieje. I nie zasługują na życie, we wspaniałej, współczesnej Polsce. Tomek bał się chrztu. Bał się wycinania na skórze liter, ale wiedział, że taki jest koszt przynależności.
Ceremonia dobiegła końca. Na plecach Tomka dumnie widniały litery „WHITE POWER”, co jeszcze bardziej podkreślało jego przynależność do grupy. Odpowiadało mu wspólne śpiewanie hymnów, słuchanie przemówień, od czasu do czasu robienie jakichś kontrdemonstracji. I mama w końcu była z niego dumna, mówiła, że synek na ludzi wyrasta.
Pewnego dnia, Tomka wezwał szef. Przywitał go tymi słowami:
- Witaj Tomku, mam do ciebie pewną prośbę. Otóż chodzi o pewnego niewygodnego człowieka, który od dłuższego czasu uprzykrza nam życie. Chciałbym, abyś Ty wraz z Borysem i Jerzym, przemówili mu trochę do rozumu. Czy zrobisz to dla mnie, Tomaszu?
Tomek zastanawiał się. W sumie, to nikt nie będzie wpierdalał się w sprawy naszego stowarzyszenia! Tak, pójdą, postraszą go trochę, po czym wrócą do normalnego tempa, do wspólnych hymnów, przemówień.
-Oczywiście, szefie, Zrobię co trzeba.
Szef rozpromieniony pożegnał się z Tomkiem. Wychodząc, Tomek minął się w progu z Jerzym i Borysem. W sumie był trochę zdziwiony, że nie uzgadnia szczegółów razem z nimi, ale postanowił zaufać szefowi. Tak, postanowił, że zaufa.
Jakub czasem się bał. Znajdował się wielokrotnie na liście Redwatch i Blood And Honour. Nie bał się tego, uznawał swoją wyższość nad tymi prymitywnymi organizacjami, ale czasem chodziły za nim dziwne przeczucia. W sumie, był bardzo rozpoznawalnym anarchistą, a tak naprawdę bardzo normalnym chłopakiem. W sumie to nie miał się czego bać, tak nie miał. Tomek, Borys i Jurek, szli szybko chodnikiem. Na podstawie planu, postawny koleś z dredami, miał teraz iść do kościoła, więc wiedzieli gdzie go szukać. Wsiedli do samochodu, zaparkowanego nieopodal i bardzo powoli zaczęli przemierzać ulice miasta. Tomek był kierowcą. Po chwili jazdy, zauważyli niejakiego Kubę, jak zwali go ludzie. Tomek bał się coraz bardziej, czuł, że coś jest nie tak, że coś nie jest tak, jak sobie wyobraził. Borys i Jurek, kazali mu się zatrzymać, po czym wyskoczyli z twarzami owiniętymi w chusty, przedtem rozkazując zrobić to samo Tomkowi. Uderzyli wysokiego chłopaka z dredami w tył głowy czymś metalowym, po czym ten runął na chodnik. Tomek był przerażony. Zawlekli chłopaka do samochodu, po czym Borys wrzasnął:
- Jedź kurwa! Szybciej!
Tomek docisnął pedał gazu, i śmiertelnie przerażony jechał w wyznaczonym kierunku. Dojechali do jakiegoś magazynu. Wywlekli chłopaka, zaciągnęli do środka, przywiązali do krzesła i ocucili. Był przestraszony, ale nie wydawał się zaskoczony. Borys zaczął mówić:
- I co kurwa, ty pacyfistyczna mendo? Zachciało ci się wpierdalać w sprawy, o których nie masz pojęcia? Zostaw władzę silniejszym, takim, którzy wiedzą, co z nią zrobić.
Jakub patrzył na niego i uśmiechał się szyderczo. Borys nie wytrzymał, i ze złości uderzył go w szczękę. Mocno. Słychać było szczęk łamanych kości. Jakub splunął krwią, ale uśmiech z jego twarzy nie zniknął. Tym razem do przesłuchania przystąpił Jerzy:
- Gadaj kurwa, kim byli współorganizatorzy tych marszów? Kto nas kablował? Mam usłyszeć wszystkie imiona, nazwiska, adresy i telefony, ale to kurwa już!
Nic nie pomagało, Kuba milczał, a w jego oczach było widać ogrom pogardy, jaką darzy oprawców. Dostawał sukcesywnie w twarz, w żebra. Im więcej pytań, tym więcej ciosów. W końcu zmęczyli się. Wyciągnęli nóż. Zagrozili po raz kolejny. Nic to nie dało. Borys schwycił Kubę za włosy, i oberżnął je nożem, tnąc przy okazji skórę głowy. Wyglądało to paskudnie, szczególnie, kiedy cisza została przerwana rozpaczliwym krzykiem Kuby, Nie był to krzyk rozpaczy, tylko krzyk żalu, złości i bólu. Tomek nie wiedział, co się dzieje, w jednej chwili wszystko w co wierzył, było niczym, było kłamstwem. Chociaż zastanawiał się, czy to mu się tak naprawdę nie podoba. Ta władza, ta moc, ta potęga, siła. Mogliby zrobić wszystko, wszystkich pokonać, wszystkich zmusić do czegoś. Krew i Honor, to było coś dla niego, teraz naprawdę to czuł. Nieoczekiwanie Jakub odezwał się:
- Pieprzeni naziści kurwa, kto dał wam prawo do życia, nie jesteście warci niczego, nie mam dla was tolerancji, nie jesteście ludźmi. Jesteście czymś poniżej zwierząt. Jesteście niczym, nie czujecie nic. A ty- Tu zwrócił się do Tomka - jesteś najgłupszym z nich wszystkich, bo tak naprawdę nie wiesz co robisz. Opanuj się, zanim to cię pochłonie, to nie da ci korzyści, nie zwróci się, to cię zabije, bo to droga donikąd. Chcesz być nikim? Bezimiennym? Zwykłą kurwą na czyichś usługach, która wierzy w to, co nigdy nie wróci? To droga donikąd.
Tomek nie chciał być pionkiem i nie miał zamiaru nim być. Wiedział co chce w tej chwili zrobić. Wyrwał Borysowi nóż i powolnym, długim ruchem, rozpruł Kubie brzuch. W jego oczach widział niedowierzanie, takie zaskoczenie. Wierzył w Tomka, i ta wiara go zabiła. Tomek czuł się jak nowonarodzony. Długo nie chciał zmyć krwi z rąk. Natychmiast zyskał w oczach szefa, stał się kimś.
„Przerywamy wiadomości, aby nadać specjalny komunikat. Szef polskiego oddziału Blood And Honour, niejaki Tomasz G., został ujęty przez Warszawską policję. Jest oskarżony o wielokrotne morderstwa, zastraszania, porwania i pobicia polskich członków federacji anarchistycznych. Grozi mu kara śmierci”. Na telewizorze widniała młoda jeszcze twarz mężczyzny, o oczach jeszcze nie do końca złych. Ale był zły, sam nie miał wątpliwości, jednak droga zakończyła się. Ostatni przystanek- nigdzie.
Mateusz wyłączył telewizor. W końcu działania przyniosły oczekiwany rezultat. Wstał, wziął w rękę transparent z napisem „BOJKOT WYBORÓW”, i wyszedł.
KAŻDA WŁADZA OPIERA SWĄ SIŁĘ NA TWOJEJ BIERNOŚCI I STRACHU! PAMIĘTAJ O TYM, ODRZUĆ KONTROLĘ!!! |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
Mattiah
Myślozbrodniarz
Dołączył: 05 Maj 2006
Posty: 66 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pięciolinia
|
Wysłany:
Nie 23:03, 06 Sie 2006 |
|
Hehe, a ten się musi obnosić ze swoim dziełem.
Czytałem, podobało mi się i stoję po stronie Jakuba, nawet jeśli nie popieram ani anarchii, ani nazizmu. Z drugiej strony ideologie to ideologie, a ludzie to ludzie. Sami rozumiecie, o co mi chodzi.
Polecam przeczytać wszystkim tym, którzy jeszcze tego nie zrobili. |
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|
|